There is no easy way from the earth to the stars.

30 kwietnia, 2014

zamyslenie...

nie jestem Chrystusem
upadającym za miliony

ja z trudem upadam dla ciebie
i z trudem się podnoszę

z trudem teraz życiem oddycham
i trudne są moje westchnienia

jaki wyrok mnie czeka
o to już nie pytam

Odarty

(tytuł Seneka Młodszy, ale to każdy wie nie?) ;)


W co wierzyć by nie oszaleć?

17 września, 2013

man

Każdego dnia, wieczorem, gdy cisza zaciąga się razem z chmurami obwieszczając noc, często zastanawiam się nad istotą wiary. Nad zmienną zdarzeń ludzkiego żywota, która nakazuje chwile przeżywać ponownie, tylko po to, by na koniec cyklu odwrócić kota ogonem. Kiedyś spędzałem całe dnie, nosząc głowę w chmurach (co nie jest trudne dla mnie z uwagi na dar natury). Kiedyś też łamałem sobie palce w zastanowieniu w co wierzyć by nie oszaleć?

Próbuję sięgnąć teraz pamięcią do tamtych dni i niczym refleksja nad minioną dekadą od nowa powrócić do tematu. Czytając Wasze notki, notatki, artykuliki i jakkolwiek to nie nazwiecie myślałem chwilami, co Wam nie pozwala oszaleć. Wiara w ludzi? W zdarzenia? W dzień, który nadejdzie, gdy noc uśnie? W miłość? A może w to co niepoznane? To czego się boicie doznać? To czym możecie się stać nie próbując? Można by tak godzinami, można i nawet potrzeba. Pytacie po co? By nie oszaleć.

Przeszłość stała się kromką chleba, którą karmię się każdego dnia. Stała się cudowną pozostałością mnie kiedyś. Cudowną bo nie muszę tego przeżywać od nowa. Choć nieraz chciałbym. Nieraz budzić się w innym świecie wiedząc, że jeszcze chwila przede mną jest w stanie zatrzymać się. Przeszłość jak u każdego z Was jest bytem, Waszym jestestwem zawieszonym w matni minionego czasu. Dla mnie jest dowodem na to, że wierzyłem w coś, co nigdy nie pozwalało mi się odkryć, ale prowadziło niczym starca za rękę, przez chwile i łatwe i ciężkie. Spotykałem wtedy załzawione szczęście i rozbawioną śmierć. Spotykałem też ludzi, których oddech jest wspomnieniem, a pamięć po nich dalej krzyczy w mojej głowie. Widziałem też ludzi świętujących swój upadek. Ale nigdy o dziwo nie przestawałem wierzyć.

Refleksje są po to by nie spać. Po to by móc pogrzebać w myślach, gdy te zwalają się ociężałe po całym dniu czekania na stosowny moment. Dzięki nim też wierzyłem. Nieraz potrafiłem się zapluć po to, by wykrzyczeć swoją racje. Nieraz raniłem by nie krzyczeć za głośno. I też wierzyłem. W coś, czego nigdy nie będę potrafił nazwać, a co nieraz było koło mnie i nieraz mnie opuści.

W co wierzyć by nie oszaleć? Każdy z Was ma swój sposób. Jeden idealniejszy od drugiego. Ja być może też i go mam, ale uwielbiam niezmąconą więź między tym co się zdarzyło a co się stanie, bo w środku mogę stać i rysować to co niepoznane.

Dareheard


Bezszelestnie.

24 kwietnia, 2012

On mnie poprowadził i zawiódł w mrok. W mrok i ciszę. Zawiódł w królestwo szeptu. Zwodziciel. W ciszę i czerń. Zawiódł tam, gdzie usta poruszają się bezdźwięcznie.Usta bezmowne, usta oddechem wypełnione. Nie było innego świata ani jego cienia. Byliśmy tylko my i była czarna noc. Były szepty.

– Masz piękny uśmiech, zupełnie jakbyś była żywa.

– Człowiek, który dźwiga w sobie strach nigdy nie pofrunie. To nie Ty.

Odarty


Słowa, jak węże do ucha.

19 kwietnia, 2012

Jedno nie moje słowo skierowało część mojego życia na zupełnie nieprzewidywane dla mnie tory, bo słowo które wpadnie do ludzkich głów zaczyna nimi władać. Czai się w tych głowach jak zaraza, odzywająca się w momentach, gdy ich właściciele chcą zboczyć na drogę normalności i panowania nad swoimi wyborami.

Seria plugawych, obślinionych, oskarżycielskich słów swoim ciężarem przygniotła mi barki, ale nie zagnieżdziła się w mojej głowie.Ktoś lub coś nie pozwalało mi zwariować i zasilić rzeszy opętanych przedstwicieli tłumu. I całe szczęście, bo tłum to masa bez twarzy, więc także i bez uśmiechu. Tłum jest durny, pomiędzy tymi momentami, gdy naprawdę jest niebezpieczny.

Stało się tak może właśnie dlatego, że marzenie o normalności paliło się we mnie ciepłym, przyjcielskim ogniem, który był w stanie spalać każdą wątpliwość, który był w stanie wydobywać uśmiech na zewnątrz i który najwyraźniej lubił moje wnętrze.

Jest jeszcze coś o czym wam mogę powiedzieć. W momentach skrajnych słabości, w tych momentach, gdy kolana uginały się, a ciało skręcało się dusząc wewnętrzny ogień,przyjaciele i czciciele płomienia używając swoich piersi i ust, wystawiając siebie na ostrzał, chuchali z całych sił by podtrzymać ten płomień. Chuchali, bo znali jedną zasadę. Oni wiedzieli, że od tego płomienia będzie można zapalać inne dusze. Tak to często już jest, że długu nie spałacasz darczyńcy lecz zupełnie komuś innemu.

Odarty